Jeśli ktoś nie czytał powieści J.Londona, serial może się nawet podobać. Dla mnie jednak tych zmian i przeinaczeń względem książki było nazbyt wiele. Dla przykładu, książkowy Martin był twardym i zahartowanym przez życie młodzieńcem, który po poznaniu Ruth prowadził się wręcz jak dżentelmen. Raz tylko doznał załamania nerwowego wynikającego z przepracowania i biedy, ale w serialu to jakiś miotający się tu i tam pretensjonalny desperat, hulaka, kobieciarz a nawet włóczęga z silnymi tendencjami do hamletyzowania i popadania w czarną rozpacz.